Noc Muzeów okiem malkontenta...
Pierwsza wizyta - Muzeum Archeologiczne. Miłe zaskoczenie: ludzi jeszcze mało, wystawy całkiem interesujące i prawie brak eksponatów kradzionych z Wrocławia. Ciekawie zaprezentowano średniowieczną biżuterię i coś co nazwano "ABC architektury gotyckiej" Wprawdzie z chronologią przy zwiedzaniu było coś nie tak ale tak drobne uchybienie można chyba wybaczyć ;-)
Punkt drugi - Muzeum Narodowe. Kolejka miała chyba ze dwa kilometry (jak nie więcej)... Dobrze, że to miejsce udało się zwiedzić już wcześniej, bo stanie w niej mijało się z celem. A i ludzi tyle, że ze spokojnego przyjrzenia się czemukolwiek raczej nic by nie wyszło.
Na dziedzińcu grał Przemysław Gintrowski. Objawił się chłop po długiej przerwie... Grał coś około godziny a repertuar to jego interpretacje wierszy Herberta (aż mi się maturą odbiło). :-) Warunki akustyczne "takie sobie", część ludzi kojarzyła go tylko z piosenki z serialu "Zmiennicy" ale i tak było warto. Głos mu nieco szwankował przy wysokich tonach ale to można uznać za wypadek przy pracy...
Kolejny etap podróży sobotniej to Muzeum Historyczne m. st. Warszawy (krócej się nazwać nie dało?!?). Przebieżka przez labirynt pomieszczeń, słabe oznakowanie trasu i raczej kiepska ekspozycja sprawiły, że nie jestem do końca zadowolony... Jakoś tak było dziwnie... Za dużo chodzenia a zbyt mało doznań...
Ale czego się spodziewać po mieście, które jeszcze nie tak dawno było ledwie stadkiem wsi, rozrzuconych wzdłuż Wisły... ;-)
Ostatni punkt programu to przejażdżka autobusowa Linią Muzealną, obsługiwaną przez Jelcze 272 MEX, zwane popularnie "Ogórkami"... Na przystanku, z którego odjeżdżały wszystkie linie obsługujące Noc Muzeów panował dość spory burdel. Kręciło się sporo panów z MZK i Straży Miejskiej ale organizacyjnie leżało to i kwiczało. Zwłaszcza, że nikt nie kontrolował kto się do onych autobusów ładuje. Początek podróży był koszmarem - czterech nawalonych młodzianów w dresach ryczało coś o Legii i szukało zadymy a we wnętrzu unosił się zapach nieprzetrawionego piwa. Dramat... Na głupotę ludzką powinno być zero tolerancji - za pysk i pod pręgierz na publiczne biczowanie...
Dobrze, że szybko wysiedli i udało się usiąść bo ów środek transportu dostosowany jest do osób, których wzrost nie przekracza 180 cm...
Reszta podróży była już ok ale jednak człowiek to dziwna bestia... Pchać się do środka a potem jechać zdezelowanym autobusem pełnym ludzi i jeszcze się z tego cieszyć :-)
I tak oto minęła Noc Muzeów... W dzikim tłumie ale sympatycznie :-)
Szkoda, że to tylko raz do roku...
Aha, nie robiłem zdjęć... bo nie chciało mi się nawet aparatu z plecaka wyciągnąć :)
Pierwsza wizyta - Muzeum Archeologiczne. Miłe zaskoczenie: ludzi jeszcze mało, wystawy całkiem interesujące i prawie brak eksponatów kradzionych z Wrocławia. Ciekawie zaprezentowano średniowieczną biżuterię i coś co nazwano "ABC architektury gotyckiej" Wprawdzie z chronologią przy zwiedzaniu było coś nie tak ale tak drobne uchybienie można chyba wybaczyć ;-)
Punkt drugi - Muzeum Narodowe. Kolejka miała chyba ze dwa kilometry (jak nie więcej)... Dobrze, że to miejsce udało się zwiedzić już wcześniej, bo stanie w niej mijało się z celem. A i ludzi tyle, że ze spokojnego przyjrzenia się czemukolwiek raczej nic by nie wyszło.
Na dziedzińcu grał Przemysław Gintrowski. Objawił się chłop po długiej przerwie... Grał coś około godziny a repertuar to jego interpretacje wierszy Herberta (aż mi się maturą odbiło). :-) Warunki akustyczne "takie sobie", część ludzi kojarzyła go tylko z piosenki z serialu "Zmiennicy" ale i tak było warto. Głos mu nieco szwankował przy wysokich tonach ale to można uznać za wypadek przy pracy...
Kolejny etap podróży sobotniej to Muzeum Historyczne m. st. Warszawy (krócej się nazwać nie dało?!?). Przebieżka przez labirynt pomieszczeń, słabe oznakowanie trasu i raczej kiepska ekspozycja sprawiły, że nie jestem do końca zadowolony... Jakoś tak było dziwnie... Za dużo chodzenia a zbyt mało doznań...
Ale czego się spodziewać po mieście, które jeszcze nie tak dawno było ledwie stadkiem wsi, rozrzuconych wzdłuż Wisły... ;-)
Ostatni punkt programu to przejażdżka autobusowa Linią Muzealną, obsługiwaną przez Jelcze 272 MEX, zwane popularnie "Ogórkami"... Na przystanku, z którego odjeżdżały wszystkie linie obsługujące Noc Muzeów panował dość spory burdel. Kręciło się sporo panów z MZK i Straży Miejskiej ale organizacyjnie leżało to i kwiczało. Zwłaszcza, że nikt nie kontrolował kto się do onych autobusów ładuje. Początek podróży był koszmarem - czterech nawalonych młodzianów w dresach ryczało coś o Legii i szukało zadymy a we wnętrzu unosił się zapach nieprzetrawionego piwa. Dramat... Na głupotę ludzką powinno być zero tolerancji - za pysk i pod pręgierz na publiczne biczowanie...
Dobrze, że szybko wysiedli i udało się usiąść bo ów środek transportu dostosowany jest do osób, których wzrost nie przekracza 180 cm...
Reszta podróży była już ok ale jednak człowiek to dziwna bestia... Pchać się do środka a potem jechać zdezelowanym autobusem pełnym ludzi i jeszcze się z tego cieszyć :-)
I tak oto minęła Noc Muzeów... W dzikim tłumie ale sympatycznie :-)
Szkoda, że to tylko raz do roku...
Aha, nie robiłem zdjęć... bo nie chciało mi się nawet aparatu z plecaka wyciągnąć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz